Czy chrzczenie samochodu faktycznie jest niemęskie? Nie sądzę. To także nie jest przywiazywanie się do rzeczy materialnej. Raczej umilenie sobie czasu spędzonego w samochodzie. Można zresztą zauważyć, że to osoby, które dość dużo korzystają z samochodu (np. pracują jako kurierzy lub muszą dojechać do firmy ładnych parę kilometrów) mają tendencję do nadawania mu imienia. Prawdopodobnie po to, aby mieć się do kogo zwrócić, kiedy rozmowa z samym z sobą nie jest już zbyt atrakcyjna.
Może się wydawać, że nazywanie samochodów jest czymś dziwnym lub rzadko spotykanym. Niekoniecznie! Spacerując niedawno ulicą natknęłam się na mężczyznę, który czule gładził lusterko swojej Lancii, przemawiając pełnym emocji tonem: „Moja Pimpcia przyhaczyła o krawężniczek, bidulka!”. Bynajmniej nie było to skierowane do kobiety, bo takowej nigdzie nie dało się zauważyć. Innym razem natknęłam się na pana, który usilnie przemawiał do „Hipcia” (tym razem starsza wersja Forda Mondeo), aby ten raczył zapalić.
Owszem, faktem jest, że takie sytuacje nie zdarzą się zbyt często – manifestowanie uczuć w stosunku do samochodu raczej wiążemy z niezbyt inteligentnymi kobietami, które mają problem ze zlokalizowaniem silnika, a na pytanie „jaki to samochód”, odpowiadają: „czerwony”. Jednak zdarza się, że niejeden twardziel uważa swój pojazd za przyjaciela, który jest wierniejszy od kobiety i bardziej niezawodny od kumpla po pijaku.
Dlatego – nazywajmy swoje auta! Pimpusie, Beemisie czy Mysiorki (zdrobnienie od Mercedesa) niech wyjadą dziś dumnie na ulicę, a ich właściciele nie duszą w sobie tych nazw. W końcu to żaden wstyd. A że złomka z odpadającą podłogą nazwiemy Torpedą lub Mustangiem? To nic, po prostu najzwyczajniej pokażemy, że potrafimy podejść do życia z dystansem i dużą dozą dobrego humoru.