niedziela, grudzień 22, 2024
środa, 31 lipiec 2013 19:58

Bezpiecznie i ekologicznie – zielone opony zdobywają uznanie kierowców

Ostatnio, a trend ten jest najsilniejszy od jakichś 5 lat, wyraźnie rosnącym zainteresowaniem szczyci się pojęcie ekologii w branży motoryzacyjnej. Opony również mogą płynąć na fali trendów i są nie mniej ekologiczne niż torby na zakupy czy nowoczesne silniki samochodowe. Ponieważ temat jest wdzięczny i ciekawy, warto zatrzymać się przy nim na nieco dłużej.
Zasada jest prosta i dokładnie taka, jak w innej branży, która z ekologią nie miała wiele wspólnego do tej pory. Cel jest jeden: ograniczać, ograniczać i jeszcze raz ograniczać emisję trucizn do środowiska naturalnego. Po co komu takie założenie? No właśnie. Przecież skoro USA uchodzi za gigantycznego zabójcę klimatu, to dlaczego UE miałoby ustępować mu miejsca w tych niechlubnym wyścigu? Czyż ekologia nie oznacza między innymi coraz słabszych osiągów, malejących mocy silnika czy wreszcie opon, które zmokną i rozłożą się, jak przykładny produkt biodegradowalny?

Ogumienie ekologiczne nie jest jednak reklamówką ze spożywczaka, zaś trend ekologiczny w branży oponiarskiej nie musi się przekładać na zmniejszenie czy zwiększenie mocy silnika. Uznajmy, że są to niezwiązane ze sobą gałęzie przemysłu. Bo są.

„Zielone opony” – jak się zwykło je nazywać (uspokajam: nie, nie mają one zielonego koloru) – nie agitują także jakiegoś stylu życia czy polityki kontynentalnej. Unia Europejska może narzucać niektóre rzeczy i robi to. Narzuca między innymi na całą branżę motoryzacyjną obniżenie emisji gazów cieplarnianych o 20 procent w ciągu kilku najbliższych lat. I to głównie robią wspomniane opony: obniżają tę emisję gazów, głównie CO2, z reguły obniżają też emisję hałasu (bądź co bądź szkodliwego dla roślin), a także ograniczają ilość startej z bieżnika gumy, która zalega na asfalcie i z deszczem zmywana jest na tereny zielone. Są czy może stają się wielkimi przyjaciółmi matki natury.
Jaki jest skład opon ekologicznych?

Rzeczą dość kontrowersyjną w tej materii jest skład chemiczny takich opon. Dajmy taki przykład: bardzo twarda opona, nienaturalna w swojej budowie, na swój sposób jest ekologiczna, prawda? Z reguły jest cicha (bo nie ma tam miękkich klocków robiących „plask-plask” o asfalt), zapewnia bardzo długie przebiegi (mało się zużywa, więc zostawia mniej gumy za sobą, a ponadto rzadziej trzeba ją wymieniać) i z pewnością ogranicza mocno zużycie paliwa. I jest super – mamy idealną oponę. Mankament jednak polega na tym, że taki produkt zabija: nie posiada żadnych istotnych walorów związanych z przyczepnością i bezpieczeństwem na drodze. Więc robimy opony o znakomitych parametrach jezdnych, a przy tym nie trujących środowiska.

Ten dylemat pojawia się teraz: czyli wciąż trujemy środowisko? Tak, bo opony są dla ludzi, są po to, by ludzie nie ginęli w wypadkach, a bezpiecznie przemieszczali się z miejsca na miejsce. Dlatego stosujemy naturalne składniki, które dodajemy do kauczuku: olej rzepakowy, słonecznikowy i inne podobne związki (producenci prowadzą interesujący wyścig z użyciem coraz ciekawszych związków organicznych; za kilka lat skład chemiczny ogumienia może zacząć przypominać ten znany z butelek od szamponów). Dzięki temu właściwości takiej gumy są dobre, a ona sama mniej szkodliwa. Krytycy krzyczą: czyli że kiedyś po deszczu zobaczę pod felgą biodegradowalną papkę z mojego koła? Oczywiście, że nie. Ale tak naprawdę nikt nie zna prawdziwych, pełnych wskaźników żywotności takiego towaru.
Nie zawsze „eko”

Bezpiecznie i ekologicznie zielone opony zdobywają uznanie kierowcówJak wyżej wspomniałem, zielone opony nie są tak naprawdę „zielone” (to BF Goodrich w Stanach produkuje kolorowe opony, które pięknie dymią podczas „palenia gumy”). Wyglądają tak samo, tak samo pachną i tak samo się turlają. Czasami dochodzą nowe człony nazwy (np. „Ecopia” dla ogumienia tworzonego przez Bridgestone’a), czasami jakieś oznaczenia i skróty stosowane na oponach, których na ogół nikt nie zna, nikt nie widzi i mało kto wie o tym, że akurat taką oponę ma (np. litera „E” na produktach grupy Continental czy „Green-X” na kołach od Michelina). Kłopot z nimi taki, że jeżeli występuje identyczna opona z literką „E” i bez literki, to kto za 3 lata będzie pamiętał i umiał poradzić, że tę jedną pękniętą sztukę można wymienić tylko na inną, która ma literkę „E” albo wymienić nie można, bo obecnie produkowane są z literką „F”.

Oczywistym jest to, że produkt z literką, z oznaczeniem czy czymkolwiek innym, co wyróżnia go jako oponę ekologiczną, jest – według producenta inną oponą. A jeśli tak, to również według polskiego prawa. Czyli nie możesz montować na jednej osi opon, które nie są identyczne pod każdym względem. TO zupełnie zbędna informacja, ale nawet po 10 latach pracy w branży, jeśli przyjrzeć się oponom bardzo dokładnie, potrzeba potężnej wiedzy i spostrzegawczości geniusza, by ustalić bez cienia wątpliwości, czy te dwie kupione w różnych czasie opony są takie same, czy różne.

Opony trzeba mieć, to jasne. Ekologiczne? Jak chcesz. Wciąż możesz wybierać, gdyż większość takich produktów jest optymalizowana pod względem osiągów, a nie środowiska. Być może kiedyś wybór zniknie: samochody będą na prąd albo alkohol (a może wodę?), a opony będą tylko super przyjazne dla środowiska. Na razie to początek mody, być może trendu, a może nawet jedynego właściwego kierunku. Ale tylko początek. W przyszłości na pewno będzie lepiej. http://zgredtodziad.eu