Zdania na ten temat są podzielone. Zacznijmy od argumentów zaczerpniętych od zwolenników domowych kuracji. Koronnym argumentem wydaje się być fakt, że nasze prababcie korzystały wyłącznie z preparatów roślinnych i ziołowych, i jakoś udało im się przeżyć wiele lat. Co więcej – miały o wiele więcej energii i lepszą odporność niż niejedna z nas, żyjących współcześnie.
Druga kwestia to taka, że wiele tych tańszych leków na przeróżne schorzenia – od depresji przez hemoroidy po przeziębienie i grypę – jest opartych właśnie na skoncentrowanych ekstraktach z ziół. Ale nie tylko lekarstwa! Także wszelkie odżywki, maseczki czy kremy i kosmetyki, zwłaszcza tych lepszych marek. Nasuwa się więc myśl – po co płacić więcej za logo znanej marki i ładne opakowanie, skoro dokładnie to samo możemy dostać taniej w sklepie zielarskim lub całkowicie za darmo na pierwszej lepszej łące?
Z drugiej jednak strony pojawiają się głosy sprzeciwu. No bo przecież nasi przodkowie korzystali z samych naturalnych sposobów na walkę z chorobami i ich średnia długość życia była znacznie krótsza. W dodatku wielu osobom tego typu metody kojarzą się z zacofaniem (bo przecież obecnie mamy nowe rozwiązania technologiczne, które są lepsze od starych sposobów) lub wręcz skąpstwem czy lenistwem. Dlaczego lenistwem? Ponieważ zamiast wybrać się do lekarza po receptę np. na anginę czy rozstrój żołądka, wolimy wygooglować co takiego z naszej domowej spiżarni przyniesie nam ulgę.
Sporo osób wychodzi z założenia, że w sposoby naturalne trzeba po prostu wierzyć. Tak samo jak w Chrystusa, Buddę czy Mahometa. I od tej wiary zależy ich skuteczność. Czy to prawda? Ponoć ludzka psychika potrafi zdziałać cuda i to wyłącznie od niej (co udowadnia podawanie chorym placebo zamiast prawdziwych leków) zależy czy to co zażywamy przyniesie jakikolwiek efekt.