Pochlebiało mi to. Dodawało smaku kolejnym warzywom na parze i osłabiało tęsknotę za bliską przyjaźnią ze słodyczami.
Pani Basia gładko weszła w ten nurt debaty. Właściwie jeszcze nie zamknęła drzwi, gdy temat odchudzania zdominował cały jej dyskurs.
– Ależ Oskar, jak ty to zrobiłeś? Ja odkąd pamiętam, trzymam dietę, chodzę na fitness, nie jadam kolacji, słodyczy nie tykam, a waga jak stała w miejscu, tak stoi.
Natychmiast zaczęliśmy się wymieniać wartościami kalorycznymi poszczególnych potraw. Z opowieści pani Basi wynikało, że po tym, co je, powinna już dawno nie żyć i to być naprawdę szczupłym denatem. Tymczasem – co tu kryć – Basi było dużo, zdecydowanie za dużo. Z przyzwyczajenia położyłem obok kawy kilka makaroników. Zniknęły bez ślady.
Spoko – pomyślałem – pewnie dzisiaj sobie robi dyspensę, ale postanowiłem zrobić pewien eksperyment. Dodałem makaroników w nieco większej miseczce.
– Ale Oskarku, musisz uważać na awokado. To prawdziwa bomba kaloryczna – perorowała dalej, wsuwając ciastko za ciastkiem.
Makaroniki dobiegły końca. Krótki był żywot śliwek w czekoladzie.
– Ja staram się nie podjadać między posiłkami, no i najważniejsze, to nie oszukiwać się. Nawet łyżeczki cukru do kawy nie wolno. Jak kupuje dużą czarną na BP, to tam dają do tego czekoladowe ciasteczko. Ale ja jestem twarda. Zawsze odmawiam. A tak w ogóle, to kiedy skończysz, muszę pójść na jakąś sałatkę. Wiesz, od rana jestem tylko na jogurcie odtłuszczonym i dwóch szklankach wody.
– Tylko oliwy nie dodawaj – trochę zgryźliwie dorzuciłem.
– Coś ty, mnie nie musisz o takich rzeczach przypominać. Jestem prawdziwym ekspertem.
autor: Oskar Bachoń