Usterka z pozoru nie wydaje się być najtrudniejszą do likwidacji, lecz wyraźnie wskazuje kierunek w jakim podąża motoryzacja. Całkiem możliwe, że niebawem zawód mechanika zostanie wyparty przez informatyków samochodowych, którzy odpowiedzialni będą za łamanie różnych tajników kodu, według którego auto zostało zaprogramowane.
Akcja serwisowa dotyczyła 1,9 mln modeli Toyoty Prius z czego 564 pojazdy zarejestrowane są w Polsce. Naprawa wymaga wymiany modułu sterującego (IPM) w zespole falownika, który jest częścią hybrydowego układu napędowego. W niektórych egzemplarzach może dojść zatem do przegrzania tranzystorów, a w konsekwencji do wprowadzenia silnika w tryb awaryjny – dlatego Toyota ze względów bezpieczeństwa zaleciła akcje serwisową.
Samo wezwanie niespełna 2 mln Toyot Prius nie powinno wzbudzać większej sensacji – wszak w historii motoryzacji mieliśmy do czynienia ze znacznie liczniejszymi akcjami serwisowymi. Godny odnotowania jest natomiast sam fakt, w jaki sposób naprawa została przeprowadzona. Otóż nie zdecydowano się na wymianę zespołu falownika, a do całkowitej naprawy wystarczyła aktualizacja oprogramowania.
Co ciekawe, nie jest to pierwszy przypadek w historii motoryzacji, gdy do napraw poważnych usterek wystarczy aktualizacja oprogramowania. Nie tak dawno w bardzo podobny sposób likwidowano problemy dotyczące zacierania się wału korbowego w Oplu Zafirze B oraz zaradzono wypalaniu się dziur w tłokach w przypadku silnika 1.4 TSI w autach koncernów VAG i General Motors. Zatem czy nieustanny wzrost ilości elektryki w samochodzie sprawi, że w przyszłości będziemy korzystali z usług informatyków, a nie jak dotąd – mechaników samochodowych?
Elektronika wydaje się być nierozłącznym elementem współcześnie produkowanych samochodów. Wraz z rozwojem technologii w motoryzacji odgrywa ona coraz większą rolę w autach. Doskonałym przykładem wydaje się tutaj być Infiniti Q50, w którym kierownica nie jest fizycznie połączona z kołami, a za ich skręcanie odpowiedzialny jest właśnie m.in. komputer (tak naprawdę Q50 posiada fizyczne połączenie z kołami, ale jest ono wykorzystywane wyłącznie w sytuacji awaryjnej).
Niewykluczone jest również, że w przyszłości od aktualizacji oprogramowania może zależeć pakiet wyposażeniowy samochodu. Możliwe zatem, że wszystkie auta będą sprzedawane w pełnej wersji wyposażeniowej, jednak część z nich będzie wyłączona do momentu, aż nie wykupimy sobie licencji na dane usługi u samego producenta. Tu pole do popisu będą mieli specjaliści w zakresie elektroniki komputerowej, którzy poprzez złamanie kodu będą w stanie uruchomić lub naprawić określone opcje wyposażenia.
Warto również zwrócić uwagę na standardowe złącza umożliwiające diagnozowanie samochodowych usterek. Obecnie jest to OBD2, ale w przyszłości może zostać wyparty nawet przez złącza USB. Chodzi przede wszystkim o czas trwania aktualizacji oprogramowania. Zestawmy sobie teraz opisywaną akcję serwisową, w której bierze udział 1,9 miliona samochodów ze średnim czasem potrzebnym do aktualizacji oprogramowania w jednym samochodzie (wynosi on ok. 40 minut). Szacuje się, że w przypadku szybszego łącza czas ten mógłby skrócić się o ponad 50%, co oznaczałoby wielomilionowe oszczędności w budżecie największego koncernu motoryzacyjnego świata.
Autor: MotoCentrum.pl
Artykuł przygotowany przy współpracy z firmą:www.motocentrum.pl