czwartek, grudzień 19, 2024
wtorek, 28 maj 2013 17:54

Świat bez gwałtów: dlaczego „Nie znaczy Nie” to za mało

Kilka lat temu rozpowszechnione zostało hasło: „Nie znaczy Nie”. Miało chronić kobiety przed przemocą seksualną. Dzisiaj wiemy już, że to za mało. Stereotypy są silniejsze niż świeżo nabyte prawo kobiet do mówienia „nie”. Wciąż pokutuje przekonanie, że „mężczyzna ma swoje potrzeby”, a kobieta „nawet jeśli mówi Nie, to myśli Tak”. To daje pozwolenie na krzywdzące kobiety przekraczanie granic w seksie.

Trzeba uczyć zarówno dziewczyny, jak i kobiety, a także chłopców oraz mężczyzn, że tylko entuzjastycznie wyrażona zgoda jest jedyną zgodą na seks. Wszystko inne jest przemocą, i tak powinno być traktowane- mówi Joanna Keszka z Barbarella.pl

Większość kobiet, które znam, doświadczyło w swoim życiu przemocy seksualnej. Ja sama nie stanowię w tym obszarze wyjątku. Stereotypowo gwałt kojarzy się z nieznanym sprawcą atakującym w ciemnej uliczce. Prawda jest taka, że większość ofiar zna swojego gwałciciela: to są gwałty na randce, w dyskotece, na imprezie, przemoc na tle seksualnym w gabinecie lekarskim. Pisarka Naomi Wolf tak ujęła powszechność tego problemu: „Gwałt zdarza się częściej niż leworęczność, alkoholizm i ataki serca”. Trzeba myśleć o tym, co naprawdę działa w zakresie przeciwdziałania przemocy seksualnej.

„Sama się o to prosiła”

Zacznijmy od tego, co na pewno nie przeciwdziała przemocy seksualnej: zawstydzanie i obwinianie kobiet. A teraz wyjaśnijmy sobie, bo to jest bardzo proste, co naprawdę naraża kobiety na niebezpieczeństwo. Nie wyzywający strój, nie zmysłowy taniec na dyskotece, nawet nie alkohol i zawieranie przypadkowych znajomości. Już czuję, jak nerwowo kręcicie głową, przecież przed tym wszystkim ostrzega się dziewczyny i kobiety w tzw. trosce o ich bezpieczeństwo. A jednak to nie są okoliczności, które narażają je na gwałt. Dla każdej kobiety i dziewczyny największym i podstawowym zagrożeniem jest znalezienie się w zasięgu działania gwałciciela. Wierzcie mi, można być zapiętą pod samą szyję, mieć na sobie znoszone adidasy, a na głowie wielki szary kaptur, a i tak jesteśmy w niebezpieczeństwie, jeśli w pobliżu znajdzie się gwałciciel. Z drugiej strony można tańczyć na stole w krótkiej, obcisłej sukience i być całkowicie bezpieczną, jeśli wokół nas nie ma osoby gotowej do użycia przemocy seksualnej.

W swojej naiwności sądziłam, że stwierdzenia „sama się o to prosiła” odeszło już do lamusa. Niestety nasze wybitnie pro-rodzinne i anty-kobiece społeczeństwo miewa całkiem odmienny pogląd na ta sprawę: „czego się spodziewała, skoro z nim wyszła?”, „sama tego chciała” lub „sprowokowała go”.

Za przemoc seksualną zawsze winę ponosi sprawca. To nie powinno ulegać żadnej wątpliwości. I to on powinien się wstydzić, a zgwałconej kobiece należy się wsparcie. Jak daleko nam do tego idealnego świata przypominają mi między innymi wciąż nowe historie nastolatków związane z wymuszaniem seksu i potem nagrywaniem swoich koleżanek w sytuacjach intymnych. To dziewczyny potem muszą zmieniać szkoły, wyprowadzać się z miasta, zdarzają się samobójstwa. Nie słyszałam jeszcze, żeby jakiś sprawca tego rodzaju przemocy miał potem poważniejsze problemy z akceptacją w swoim środowisku. Żeby zmniejszyć skalę przemocy seksualnej trzeba zejść na ziemię i trzeźwo spojrzeć na normy, którymi w tym zakresie kieruje się społeczeństwo. Musimy skończyć z głęboko zakorzenionym przekonaniem, że chłopcy i mężczyźni mają swoje potrzeby, a koniec końców to kobieta zawsze sama sobie jest winna, bo przecież „jak suka nie da, to pies nie weźmie”.

Dlaczego „Nie znaczy Nie” to za mało? Bo nikt nie wierzy w obowiązek poważnego traktowania kobiecego „Nie”

Żyjemy w kulturze, w której kobiety nie pyta się o zdanie w kwestii tego, jak daleko mężczyzna może się posunąć. Przypomnę, że do 80% przypadków przemocy seksualnej dochodzi nie w ciemnym zaułku, ale w mieszkaniu, do którego dałyśmy się zaprosić, czy na dyskotece, na którą wybrałyśmy się z własnej nieprzymuszonej woli. W takich sytuacjach mężczyźnie przypisuje się prawo do tego, żeby sam „wyczuł jak daleko kobieta pozwoliła mu się posunąć”. Mężczyzna w sytuacji intymnej nie pyta, kulturowo przyjęte jest, że on po prostu „czuje i wie, na ile może sobie pozwolić”. Zazwyczaj niewiele potrzeba ze strony kobiety, żeby mężczyzna „poczuł”, że może „iść na całość”. Większość ludzi w naszym kraju zgodnie uważa, że dopuszczając mężczyznę do pewnej granicy, kobieta traci prawo do swojego „nie”. Skoro dała się zaprosić na drinka, to nie powinna dziwić się, że on teraz chce się z nią przespać. Jeśli pozwoliła mu dotknąć cycków, powinna przewidzieć, że potem będzie chciał czegoś więcej. Zresztą jak wieść gmina niesie, kobieta nawet jak mówi „nie”, to myśli „tak”, prawda? Ta brudna logika powoduje, że nie tylko mężczyźni, ale nawet kobiety nie wierzą w obowiązek poważnego traktowania kobiecego „nie”.

O tym, jak trudno być kobietą w Polsce, niech świadczy fragment książki pt. „Lew Starowicz o kobiecie”, strona 56, cytuję:

Pytanie: Kiedy mężczyzna mówi „nie”, zawsze ma na myśli „nie”?
Odpowiedź prof. Lew-Starowicza: Tak, to jest oczywista oczywistość.

Pytanie: Natomiast przyjęło się uważać, że gdy kobieta mówi „nie”, to znaczy „być może”.
Odpowiedź prof. Lew-Starowicza: To prawda, mężczyźni na pewnym etapie gry damsko-męskiej nie traktują kobiecych słów wprost. Tymczasem – podobnie jak feministki – uważam, że kobieta na każdym etapie nawiązywania relacji z mężczyzną ma prawo powiedzieć „nie”. Wielu mężczyzn wciąż uważa, że po przekroczeniu pewnej granicy to prawo niejako traci. Oni nie potrafią się już wycofać [!!! - przyp. Red.]. Co więcej, wiedzą, że kobieta często mówi „nie” wyłącznie z poczucia winy. Czyli doprowadza do sytuacji łóżkowej, po czym zaczyna się wycofywać, podświadomie licząc na przełamywanie jej oporu. Po takim seksie ona będzie miała poczucie, ze nie jest winna [!!! - przyp. Red.], że została przymuszona. I z takim przekonaniem będzie jej lepiej.

Taki tekst jest przerzucaniem odpowiedzialności za seksualną przemoc na kobiety, bo – według tej logiki – to my jesteśmy odpowiedzialne za to, że dopuściłyśmy do etapu, na którym „oni nie potrafią się już wycofać”. Nasz polski seksualny guru idzie nawet dalej. Według niego kobieta ma prawo powiedzieć „nie”, ale... męska natura jest taka, że w pewnym momencie po prostu nie może się wycofać, a kobieca taka, że właściwie lubi być przymuszana. Po co Pan Profesor rozpisuje się na temat kryminogennych schematów w książce dla kobiet? Przecież to tylko je utrwala. I na dodatek nie widzę w wypowiedzi profesora Lew-Starowicza potępienia dla męskich wyobrażeń, że kobiece „nie” może oznaczać „tak”. Przerażające. Wyobrażacie sobie mieć kogoś o takim sposobie myślenia jako eksperta na sali sądowej podczas sprawy o gwałt?

Kobiety, które doświadczyły przemocy na tle seksualnym, która nie pasuje do jej najbardziej ekstremalnej formy: nieznany napastnik w krzakach z nożem w ręku, mają problem z określeniem tego, czego doświadczyły jako gwałtu. Kiedy sprzeciw kojarzony jest tylko z krwawą walką o życie, większość kobiet, których „nie” nie jest szanowane przez chłopaków na randkach, przez znajomych, lekarzy i tego gorącego faceta, którego właśnie poznały, mają problem z nazwaniem gwałtu jego prawdziwą nazwą. Poczucie winy, wstyd, obwinienie się za to, co zaszło, oraz wypieranie, to emocje, które towarzyszą kobietom, które zostały skrzywdzone. Bycie zgwałconą stygmatyzuje... ofiarę. Nie potrafiła wyznaczyć granic, dopuściła sprawcę zbyt blisko siebie, nie jest w stanie udowodnić, że stała jej się krzywda. Gwałt nie jest nazywany gwałtem, ale: „przykrym doświadczeniem, po zbyt dużej ilości alkoholu”, „zadawaniem się z niewłaściwym facetem”, „złą przygodą, o której chce jak najszybciej zapomnieć”.

Dlatego uważam, że „Nie znaczy Nie” to za mało. Należy edukować zarówno mężczyzn, jak i kobiety, że do bezpiecznego i wyrażającego szacunek dla drugiej osoby seksu konieczny jest poważny i autentyczny wysiłek, by usłyszeć przyzwolenie drugiej strony. Żeby wspomóc ten proces, stworzona została Koncepcja Entuzjastycznego Przyzwolenia.

„Tak znaczy Tak”, czyli seks tylko wtedy jest ok, kiedy kobieta wyraża na to Entuzjastyczną Zgodę

Główna myśl koncepcji Entuzjastycznego Przyzwolenia jest prosta: nie inicjuj aktu seksualnego, dopóki nie masz entuzjastycznego przyzwolenia partnerki. Entuzjastyczna zgoda jest jedyną rzeczą, która sprawia, że seks jest ok. Nie chodzi o seks z partnerką, która jest niezdecydowana, zdenerwowana czy zakłopotana. Nie chodzi o seks z osobą, która jest milcząca albo nie reaguje, choć nie sprzeciwia się aktywnie, kiedy zaczynasz uprawiać z nią seks. Nie chodzi o wypowiedziane znużonym głosem, choć nie wyrażające wprost odmowy słowa typu: „Ok, niech już będzie”. Entuzjastyczna zgoda oznacza entuzjastyczną partnerkę. Kobietę, która reaguje z pasją, całuje szyje, plecy, wypowiada słowa w stylu: ”Tak!” albo „O mój Boże, nie przestawaj!”. Dobry, pełen szacunku, radosny seks oznacza podejście do niego jako do działania, które podejmujemy wspólnie z partnerką, a nie w opozycji do niej, napierając na nią albo działając w sposób, który ma „ją rozmiękczyć”, czy uśpić jej czujność.

Idea Entuzjastycznej Zgody jest moim zdaniem najlepszym narzędziem do edukowania chłopców i mężczyzn, na czym polega uczciwy seks. Także pomaga kobietom zrozumieć własne granice w ich seksualnych relacjach. Dzięki takiemu podejściu obie strony mają szansę zrozumieć siebie oraz swoje pragnienia, a także zrozumieć drugą stronę i jej pragnienia.

Kiedy rozpoczynam rozmowę z kobietami na temat Koncepcji Entuzjastycznej Zgody, proszę je, żeby zadały sobie pytanie: na ile ich ciało należy naprawdę do nich? Czy czują się w posiadaniu każdego centymetra swojej skóry? Czy należą do nich tylko najbardziej wrażliwe punkty na mapie ciała? O zgodę, na co chcą być pytane? Na penetrację? Całowanie? Przytulanie? Większość osób jest zaskoczona, jak często nie życzyłyby sobie dotyku i różnych zachowań, gdyby ktoś je o to zapytał, dał im szansę powiedzieć „nie”. W sytuacji, kiedy mężczyzna nie musi zadawać sobie trudu zapytania o to, jak daleko może się posunąć, oraz nie jest zainteresowany uzyskaniem przyzwolenia na uścisk, pocałunek, czy dotyk, kobiety akceptują zachowania, na które nie mają ochoty. Z drugiej strony w seksie kobiety nie dostają tego, czego pragną, bo o to nie proszą. Nikt nas nie uczy, że komunikacja jest tak ważna, że liczy się opinia drugiej osoby, a nie tylko jej fizyczna dostępność.

Uzyskanie głośnego i wyraźnego „tak” jest jedyną formą zgody na seks. Uzyskanie tej zgody w przeszłości nie oznacza, że nie musisz o nią pytać następnym razem. Zgoda na jedną rzecz nie oznacza automatycznie zgody na inną. Może dałam się zaprosić do twojego mieszkania, ale nie mam ochoty kochać się w nim z tobą. Może chciałam tego pół godziny temu, ale nie chcę tego teraz. Może myślałam o seksie z tobą, ale nie chcę brać twojego penisa do ust. Może byłam napalona na ciebie, ale nie w towarzystwie twoich kolegów. Brak Entuzjastycznej Zgody na seks oznacza, że to jest gwałt i tak powinien być traktowany.

Joanna Keszka / Barbarella.pl